Najłatwiejsza metoda “nauczania”, czy raczej informowania i to nawet nie o kompozycji tylko jej rodzajach, to metoda “punktowa”: “…punkt pierwszy, kompozycja taka a taka charakteryzuje się tym a tym, punkt drugi… Zadanie domowe – wykonaj fotografię skomponowaną tak a tak…”
Ta metoda – jeżeli fotografia ma być czymś więcej niż tylko ćwiczeniem warsztatowym, może mieć jakiś sens tylko przy pewnych założeniach. Tylko wtedy, gdy autor wykonujący ćwiczenia ma pełną świadomość, że samo ćwiczenie nie doprowadzi go do wykonania fotografii wybitnej, że wiedza o kompozycji to wciąż za mało, by zdjęcie było dobre. Jeżeli autor zdjęcia o powyższym zapomni, to pułapem możliwości będzie tylko fotografia, o czym wspominałem, poprawna.
Tę metodę wymieniania takich czy innych rodzajów kompozycji można nazwać metodą nauczania “a posteriori”, czyli “po fakcie”. Na czym ona polega? Otóż wskutek percepcji jakiegoś faktu – w naszym przypadku będzie to zobaczenie zdjęcia wybitnego, albo takiego, które jest od lat uznane za wybitne – drogą indukcji (prosta metodologia „od szczegółu do ogółu”) staramy się dojść do tego w jaki sposób jest ono skonstruowane – skomponowane. Efektem finalnym ma być prosty wniosek, że praca ma kompozycję np. centralną, bądź symetryczną, bądź jakąkolwiek inną.
Metoda ta ma cechy, które powodują jej niezwykłą nośność – łatwość i w większości przypadków przejrzystość wywodu. Niestety ma też wadę, która jest bardzo niebezpieczna – przekonanie, że kompozycja to taka łatwa i przyjemna, ogólnie dostępna metoda, by artystów (nie wnikając w tym miejscu co i czy w ogóle słowo to coś znaczy) nagle się urodziło więcej niż ludzi. Wymienienie i opis wszystkich „kompozycji aposteriorycznych” zostawimy sobie na później – ilości tychże są bowiem zatrważające…
Problem jednak nie jest jeszcze wyczerpany. Patrząc na dwie zamieszczone tu prace, które “skodyfikowane” są jako przykłady kompozycji symetrycznych, można zaryzykować tezę o istnieniu siły, która byłaby w stosunku do wyżej zaanonsowanej metody kompozycyjnej, pierwotna. Ślad ten prowadzi nas do drugiego możliwego sposobu mówienia o zasadach kompozycji. Sposób ten może również – jeżeli rozpatrywać go powierzchownie – wywołać w nas mniemanie o łatwości zasad(?) kompozycjnych. Nazwijmy metodę tę “a priori” – czyli „z góry”, „uprzedzając fakty” jako określenie tego, co pierwotne, uprzednie lub wcześniejsze i nie podlegające dowodzeniu.
Kompozycje obu prac są określane jako symetryczne (i – oprócz tego – obraz Cezanne jako kompozycja centralna). Już na pierwszy rzut oka widać, że ścisła symetria w sensie geometrycznym w tych pracach nie występuje, różne części prac są intensywniejsze, bardziej rozbudowane. Płaszczyzny czy plamy (popatrzmy na te przykłady oczywiście abstrakcyjnie – to ważne) mocniejsze. Optycznie wydaje się nam jednak, że równowaga tych prac jest niewzruszona. Odbicie lustrzane – spróbujcie – spowoduje, że zarówno zdjęcie Mappelthorpa jak i obraz Cézanne’a zaczną się “przewracać”… Krótko mówiąc te dwa dzieła MUSZĄ być tak skomponowane jak są i kropka…
CDN…